8.11.2012

Cel.


Jest rano, chłodno i za jasno. Wychodząc z klatki zapalam papierosa. Wydaje mi się, że jestem fajny. Idę na przystanek, jestem szybciej niż jak się spieszę. Wypuszczam dymu chmurę co jakiś czas i sunę do przodu niczym żelazny parowóz. Tak samo jak on beznamiętnie przemierzam ciągle tą samą trasę. Dawno przestała mnie interesować.
Nie mam celu.
Jest mi smutno, bo czuję, że marnuję minuty, godziny, dni, tygodnie miesiące... Mógłbym wszystko, nie mogę nic.
Starzeję się, bo tęsknię za ludźmi. Ale przecież i tak ich nienawidzę. Sprzeczność goni sprzeczność, a ja już nie rozumiem siebie.
Tak lubię noc a coraz bardziej się jej boję. Wychodzą wszystkie mary, nawet te głęboko skrywane. A ja nie mam swojego misia z drewnianym mieczem i tarczą, który by mnie bronił (jak ktoś nie wie ocb - klik). Jestem sam, jak zawsze, tylko tym razem nie jestem do końca pewien czy dam sobie radę. Niby muszę, bo przecież nie mam wyjścia, lecz tak na prawdę nic nie muszę.
Nie brakuje mi miłości, jej mam aż nadto. Brakuje mi celu.
Pierdolonego celu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz