Dopadło mnie. Niespodziewanie, nagle, nieprzewidzianie. Usiadło
koło mnie i nie dawało spokoju, choć nic nie mówiło. To takie uczucie, że
jesteś do niczego, nie nadajesz się do czegokolwiek i w ogóle to najlepiej
zostań w łóżku i nie waż się wychylać na zewnątrz.
Nie zastanawiałem się dlaczego tak się stało, czemu ja. Poddałem
się temu. Choć w końcu odwrócono moją uwagę od tego, zastanawia mnie jak to się
stało, że ot tak, bezczelnie, to coś sobie przyszło i śmiało usiąść koło mnie. Może
starzeję się i już nie ma we mnie tyle energii co kiedyś? Sporo problemów, sam
tworzę sobie nowe, nie umiem rozmawiać jak kiedyś. Chyba nawet się zamykam. A przecież
i tak nie ma nikogo, kto próbował by zadać sobie trud by mnie otworzyć.
Dziwne dni, te ostatnie. Czuję się jakbym je oglądał z
perspektywy widza.
Wkurwia mnie ciągłe wstawanie bladym świtem. I tylko po to
by jakiś pożal się boże doktor z tego śmiesznego uniwersytetu mógł postawić
plus koło mojego nazwiska. Nic to, że wszystkie zajęcia wyglądają tak samo -
prezentacje. Kurwa, jak w gimnazjum.
Już w chuj, że są, ale są tak bardzo nudne, że to przechodzi
ludzkie pojęcie. Najebane tekstu tyle, że ledwo idzie przeczytać. Zero inwencji,
ciekawych zdjęć, opowiadania. Więc siedzisz bite trzy godziny i słuchasz tego
pierdolenia zerżniętego z wikipedii czy innego interneta. I wkurwiasz się, bo
wiesz, że tracisz czas. Bo czego ma Cię to niby nauczyć? Nakurwiania na
speedzie w pp? Przecież to pożądana przez każdego pracodawcę umiejętność.
A ludzie? Boże, coraz niższy poziom. Rocznik 92, zajęcia a
taki muł jebany siedzi w czapce. Wyraz twarzy oddaje wszystko, więc w sumie
czemu ja się dziwię? A jaki ten wspaniały rocznik jest inteligentny, fiu fiu. Złożenie
prostego jak budowa cepa pytania tudzież refleksji, na temat o którym sekundę
temu ktoś pierdolił przez kwadrans sprawia trudność.
Tak, uczelnia to główne skupisko teraźniejszego wkurwu.
Czasem nawet marzę, by zadzwonili do mnie „z wiadomo skąd”,
powiedzieli „chcemy pana zatrudnić” a ja w pizdu rzucę te śmieszne „studia” i
będę wolny od wszechobecnej głupoty i srania się na niewiadomo co, będąc tak na
prawdę śmiesznym doktorkiem.
Dobrze, że jest internet (w dość szerokim znaczeniu). Ciągle
pozwala uciec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz