30.11.2012

Chcę już zimę.


Dopadło mnie. Niespodziewanie, nagle, nieprzewidzianie. Usiadło koło mnie i nie dawało spokoju, choć nic nie mówiło. To takie uczucie, że jesteś do niczego, nie nadajesz się do czegokolwiek i w ogóle to najlepiej zostań w łóżku i nie waż się wychylać na zewnątrz.
Nie zastanawiałem się dlaczego tak się stało, czemu ja. Poddałem się temu. Choć w końcu odwrócono moją uwagę od tego, zastanawia mnie jak to się stało, że ot tak, bezczelnie, to coś sobie przyszło i śmiało usiąść koło mnie. Może starzeję się i już nie ma we mnie tyle energii co kiedyś? Sporo problemów, sam tworzę sobie nowe, nie umiem rozmawiać jak kiedyś. Chyba nawet się zamykam. A przecież i tak nie ma nikogo, kto próbował by zadać sobie trud by mnie otworzyć.

Dziwne dni, te ostatnie. Czuję się jakbym je oglądał z perspektywy widza.

Wkurwia mnie ciągłe wstawanie bladym świtem. I tylko po to by jakiś pożal się boże doktor z tego śmiesznego uniwersytetu mógł postawić plus koło mojego nazwiska. Nic to, że wszystkie zajęcia wyglądają tak samo - prezentacje. Kurwa, jak w gimnazjum.
Już w chuj, że są, ale są tak bardzo nudne, że to przechodzi ludzkie pojęcie. Najebane tekstu tyle, że ledwo idzie przeczytać. Zero inwencji, ciekawych zdjęć, opowiadania. Więc siedzisz bite trzy godziny i słuchasz tego pierdolenia zerżniętego z wikipedii czy innego interneta. I wkurwiasz się, bo wiesz, że tracisz czas. Bo czego ma Cię to niby nauczyć? Nakurwiania na speedzie w pp? Przecież to pożądana przez każdego pracodawcę umiejętność.
A ludzie? Boże, coraz niższy poziom. Rocznik 92, zajęcia a taki muł jebany siedzi w czapce. Wyraz twarzy oddaje wszystko, więc w sumie czemu ja się dziwię? A jaki ten wspaniały rocznik jest inteligentny, fiu fiu. Złożenie prostego jak budowa cepa pytania tudzież refleksji, na temat o którym sekundę temu ktoś pierdolił przez kwadrans sprawia trudność.

Tak, uczelnia to główne skupisko teraźniejszego wkurwu.
Czasem nawet marzę, by zadzwonili do mnie „z wiadomo skąd”, powiedzieli „chcemy pana zatrudnić” a ja w pizdu rzucę te śmieszne „studia” i będę wolny od wszechobecnej głupoty i srania się na niewiadomo co, będąc tak na prawdę śmiesznym doktorkiem.

Dobrze, że jest internet (w dość szerokim znaczeniu). Ciągle pozwala uciec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz