Mam czasem takie momenty, gdy robiąc coś zupełnie nie
zobowiązującego, powiedźmy oddają się przyjemności płynącej z moczenia tyłka w
wannie pełnej gorącej wody, nachodzą mnie filozoficzne myśli. Ot tak
niespodziewanie.
Co jeśli ja nie jestem stworzony do bycia z kimś? Może
nie potrafię być z kimś, dzielić z nim wszystkiego…
Choć kurwa, kto tak naprawdę zna kogoś tak w stu
procentach? Och na pewno by się tacy ludzie znaleźli, ale nie oszukujmy się,
jesteście w błędzie. Wiecie tyle o swoich drugich połówkach tak naprawdę tyle
ile one zgodzą się wam powiedzieć. Ile nie wiecie to tylko, ponownie, wie ta
druga osoba. Nie znam nikogo, kto by się przed swoją dupą otworzył tak
całkowicie. Jasne, może opowiedział to czy tamto, nawet coś dość osobistego. Ale
nie wszystko. Każdy ma swoje mroczne sekrety. I to nie koniecznie znaczy, że są
to jakieś złe rzeczy. Co również nie znaczy, że nie są.
… bo jaki jest w tym sens? Mogę się znudzić, szukać
czegoś bardziej interesującego. Mogę również znudzić się ja i wtedy to ja będę
porzucony na rzecz czegoś ciekawszego. A może okażę się, że jednak życie ze mną
jest zbyt trudne (choć to już raz usłyszałem i wywołuje u mnie, to wspomnienie,
nadal śmiech, bo foka ta tak naprawdę nie doświadczyła ze mną ani jednej
trudnej sytuacji)?
Staram się, ale nie wychodzi mi. Popełniam te same błędy.
Mimo dobrej znajomości konsekwencji. I to nawet nie chodzi o to, że dobrze
kłamię. Bo coraz częściej mówię prawdę. Po części, bo tak obiecałem sobie a po
części, przyznaję, bo zabawne jest obserwować reakcje ludzi wiedząc, że to co
mówię jest prawdę. Jednocześnie mogę sobie wyobrażać jakby zareagowali gdybym
kłamał. Ot taka rozrywka dla odmóżdżenia czasem.
Nie twierdzę bynajmniej, że nie jestem trudny. Mam ciężki
charakter, nie ustępuję w pewnych kwestiach, nawet jeśli są błahe. Jestem faszystą
muzycznym i to mój gust jest lepszy od Twojego choćby z tego powodu, że nie
zamykam się na żaden gatunek.
I mógłbym tak wymieniać jeszcze trochę, dobry jestem w
dissowaniu siebie. Dobry jestem w niewielu rzeczach, ale chyba nie napiszę ich
tu. Po części z tego, że chyba mocną głową niekoniecznie powinno się chwalić
(bo kurwa ani to tanie ani dobre, bo jak całe towarzystwo po połówce jest już
zrobione a ja rozglądam się trzeźwo za drugą butelką, to nie jest to fajne), a
po części, bo to, że mówią, że jestem dobry w łóżku nie da się miarodajnie
ocenić, więc jak tym się chwalić?
Mam czasem wrażenie, że ściągam na siebie to całe gówno,
ot tak by sprawdzić czy się z niego wygrzebię i czy spadnę na cztery łapy. I może
dlatego, że cały czas mi się udaje, to ja się coraz bardziej nudzę? Nie, gdybym
dostawał po łapach to nie zmobilizowałoby mnie to raczej do działania „dobrego”.
Bo karanie nigdy nie przynosi efektów. Jego brak niby też, a mimo to, zachowuję
się jakby inaczej. Nie wiem czy lepiej tu akurat będzie najodpowiedniejsze.
Staram się nie robić tego co może boleć. Wychodzi mi
średnio. Lepiej niż kiedyś, gorzej niż powinno. Martwi mnie trochę, że nie
zależy mi, by było idealnie. No mógłbym się tłumaczyć, że jak jest idealnie, to
się nudzę, ale przecież nigdy nie było idealnie. Każde „idealnie”, które „było”,
było tak naprawdę wygładzane i idealizowane przeze mnie samego. I dopiero czas
pozwolił mi na to spojrzeć zarówno z dystansem jak i spokojem. Widać wtedy jak
na dłoni jak daleko było to mojego wyobrażenia „idealnie”.
Może jest inaczej, bo już tak bardzo nie dążę do tego by
było idealnie? Już nie ma tej pogoni, by wszystko było dobrze. Jest jak jest i
ja to kupuję. Najważniejsze jest moje szczęście. Ona ma coraz większe pole do
działania. Staram się przy tym, by postronne osoby, czyli praktycznie wszyscy w
koło, nie ucierpiały, ale wychodzi mi to z różnym skutkiem. Wpaja nam się, że
powinno się żyć dla innych, chować swoje marzenia, aspiracje czy wyobrażenia do
kieszeni, żyć szczęściem innych – tylko po co? Komuś może i daje to szczęście,
satysfakcję czy chuj tam wie co jeszcze, ale mnie nie bardzo. Jasne, odczuwam
miłe ciepło jak widzę, że jakiś drobiazg, który kupiłem czy coś co zrobiłem
sprawiło komuś przyjemność, ale łapię się na tym, że ja dokładnie wiem czego
ode mnie się chce. Bez wysiłku, bo przecież kłamstwo przychodzi mi z taką
łatwością, spełniam życzenia i wszyscy są szczęśliwi.
Tylko nie ja.
Nudzę się.
Odnoszę wrażenie, że z racji tego, że mam swoje zdanie i
nie boję się go wypowiedzieć nawet jeśli przeciw niemu mam grupę ludzi, inność
charakteru i szczerość w połączeniu z moim wyglądem i odstającym stylem ubierania
daje pewien miks, który foki lubią. No tak, powinienem być z tego zadowolonym,
cieszyć się obserwując jak nieporadnie moi koledzy próbują różne dupy wyrywać
najczęściej z mizernym skutkiem. Nieskromnie powiem, że może i nie wyszedłbym z
nimi od razu gdybym podszedł, ale na pewno by się odezwała, prędzej czy
później. Już tak jest, że jestem ciekawy. Bo inny.
Z drugiej jednak strony nie bawi mnie wyrywanie (czy jak
to się tam teraz mówi) dup w barach. A już nie daj bóg w jakiś tancbudach. Nie wiem,
wydaje mi się, że to jakieś takie dziwne. Na pewno są tam normalne dziewczyny,
takie z którymi można pogadać, które nie przychodzą tam by się najebać i kogoś
przerżnąć (bynajmniej nie hatuje takiego wyboru rozrywki w weekend, ale jednak
jara mnie inny target). Tylko wydaje mi się, że nie znajdę tam odpowiedniej
partnerki choćby do konwersacji.
Zresztą kurwa o czym ja piszę? Mam, jak każdy,
wyobrażenie swojej idealnej dupy. Pomijając już wygląd, charakter,
zainteresowania, zwyczaje – to też mam. Ale tak jak w przypadku wyglądu tak i
całej reszty cały czas spotykam laski zupełnie różniące się ode mnie. Ktoś powie
to dobrze, bo dzięki temu, że macie inne zainteresowania nie nudzicie się. No kurwa
jasne…
Jaram się muzyką, bardzo. Znam ileś tam tysięcy utworów,
rozpoznaję te ulubione już po sekundzie, wiem jaki singiel ostatni wydał ten
czy inny artysta, mam swoje ulubione labele, imprezy, life acty. Cóż z tego,
jak nie mam się z kim tym podzielić… Studiuję w tak chujowym mieście, że
spotkanie laski, która będzie wiedzieć kto wydawał w Playhousie albo będzie
uważać, że nowy SvD ssie jest tak samo prawdopodobne jak znalezienie na ulicy
200 zł. Dobija mnie to czasem i mam wrażenie, że taka wiedza połączona z
jaraniem się muzyką mogłaby skutkować nazbyt dużym zbliżeniem. Do tego na pewno
rekompensowałoby to pewne braki w idealnym wyglądzie, jeśli takie by były…
O lasce, która by grała i lubiła to, to też nie ma nawet
sensu wspominać. Zjawisko rzadkie, nawet bardziej niż jaranie się muzyką. A cóż
może być przyjemniejszego od wieczornej partyjki we dwójkę w Heroes III czy
sprzedawaniu headów w CoD 4? To pozwala się odstresować i zbliża. Bo jak nie
odczuwać sympatii do kogoś kto leci do Ciebie przez pół mapy by uleczyć jak
padniesz?
To drobnostki myślisz. Tak, ale z nich się składa życie.
Może to i jest tak, że robiąc się starszy mam coraz
większe wymagania? Albo właściwie nie tyle mam większe wymagania ile te
wymagania wychodzą na światło dzienne. Już nie kryje ich i nie wmawiam sobie „może
zacznie się jarać nowym albumem” albo „może kiedyś sama siądzie i będzie
próbowała się w obsłudze Browlinga”. Nie, to już włożyłem między bajki. Nie wierzę
w to, ale nie przestaję w duchu liczyć, że kiedyś ktoś taki się pojawi. I to
już nie chodzi, że od razu wskoczyłbym z nią do łóżka. Zadowoliłbym się
podłogą.
Dawno przecież już porzuciłem nadzieję, że spotkam moją
idealna kobietę (ha, w ogóle złożenie w jednym zdaniu, po sobie słów „idealna”
i „kobieta” jest całkiem zabawne). Ale mimo to, coś gdzieś w środku mnie tak
bardzo czeka na nią. I nie umiem zagłuszyć tego nawet gdy chcę.
Chciałem napisać chyba jeszcze coś. Ale sam się
ocenzurowałem. Nie tak, że w ogóle. Tylko na tą chwilę. Pozwolę tamtym myślom
dojrzeć, przebić się wyraźnie. Nie chcę przecież cały czas wypuszczać je na
wolność, by przelewały się przez palce na klawiaturę. Mam je i tak nad wymiar
zwinne. Tak mówią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz