Miałem dziś dziwny sen. Obudziłem
się w jego środku, w kulminacyjnym momencie. Przez pierwszą chwilę ciężko było
oddychać. Wiedziałem, że już jestem w „normalnym” świecie a mimo to scena którą
przed chwilą śniłem, przewijała mi się w głowie. Fakt, za długo nie spałem, do
tego kofeina w żyłach na pewno nie wpłynęła dobrze na spanie.
Przestraszyłem się. Sen był
taki realny, różnił się tylko subtelnymi niuansami, jak ubiór, w którym
głównego obiektu mych sennych majaczeń nigdy raczej nie zobaczę. Ale ładunek
emocjonalny był silny. Dokładnie pamiętam zmieniającą się twarz, z takiej
butnej i pewnej, choć taka nie powinna być, na drżącą całą z oczami i
policzkami mokrymi od łez.
Nie pamiętam nic innego
oprócz jakiś trzydziestu końcowych sekund. Nie był to sielankowy film mózgu, do
którego chce się wracać. Było napięcie, smutek, żal, pretensje, niedowierzanie
i jeszcze sporo innych rzeczy. Jednak chciałem być tam znów. Chciałem przekonać
się czy pęknie, tak do końca. Bo sprawiłem, że z twardej i zdecydowanej
zamieniła się w nie do końca wiedzącą co robi ale jednocześnie zdającą sobie
sprawę, że boli.
Jednak nie zasnąłem.