30.10.2013

Jesień dookoła. Jesień we mnie (?)

Lekko gorzki smak wypełnia usta. Płyn delikatnie się pieni, przyjemnie rozgrzewa. Uspokaja. Uszy karmione są melancholijnym trancem z lat dziewięćdziesiątych. Plecy podtrzymuje fotel, który dla nikogo nie jest wygodny oprócz mnie. Nie narzucające się światło z tyłu rozjaśnia pokój skąpany w czerni nocy. Patrzę na sekund wskazówkę dobre kilka minut. Nawet nie wiem kiedy one mijają. A przecież siadłem tu by coś napisać.
Najpierw chciałem coś ładnego. W głowie układały się zdania w stylu „wracając, wiatr wiał na mnie mocno, jakby chciał wcisnąć nadmiar wody w kąciku oka ponownie w głąb mnie” czy „powoli pod nogami przesuwał się chodnik - popękany jak ja”.
Potem chciałem napisać list, którego nigdy bym nie wysłał. Ale przynajmniej w nim bym sobie pokrzyczał. Lepiej by mi było, uspokoiłbym się. Może za kilka szklaneczek pomyślałbym, że warto by go było wysłać?
Stanęło jednak na tym, że napiszę ot tak, po prostu. I jest to zdecydowanie trudniejsze niż oba powyższe pomysły.

Wiem dokładnie co się stanie. Nic. Za trzy, cztery godziny położę się na łóżku z głową ciepłą od krążącego alkoholu. Zasnę. Może wstanę a może nie. Nie ma to znaczenia. Nie będzie żadnych niespodzianek. Nie stanie się nic nieoczekiwanego. Przecież tyle rzeczy do zrobienia, tyle obowiązków, a trzeba zrobić tak by wszyscy byli szczęśliwi.
Bez znaczenia jest nagła potrzeba. Nie da się - nie można ot tak łamać terminarza, który jest ustalony. No bo jak to? Wyjątki? Przecież to nie możliwe; przecież to wszystko może poczekać.

Czytałem wcześniej to co napisałem z miesiąc temu, ale nie wkleiłem na bloga - nic nie straciło ze swojej aktualności.
To chyba smutne.

Miałem chwilę. Czułem jak przygniata mnie do podłogi. Musiałem wyjść na powietrze, uciec od swojego spojrzenia w lustrze.
Zaczyna być zimno. Tak przyjemnie. Cicho. Spokojnie.

Wydaje mi się, że przemyślałem swoje dalsze posunięcia.
Tylko tym razem to nie jest gra.